Harnaś |
Wysłany: Pią 16:57, 10 Mar 2006 Temat postu: polowanie na "szkodniki" -psy |
|
Sezon polowań na psy
Pies to najlepszy przyjaciel Polaka. A że przy okazji porzucamy je w lasach i godzimy się na masowy odstrzał przez myśliwych to zupełnie inna historia
Marzec w kalendarzu polskiego łowczego jest okresem "zintensyfikowanych działań ochronnych, mających na celu eliminację szkodników". Dla myśliwego pies w lesie to też szkodnik. Dlatego właśnie teraz członkowie koła łowieckiego, do którego należy poseł Samoobrony Alfred Budner, wzorem innych kół zaplanowali zmasowany odstrzał szkodników. - Nastawiamy się na lisa. Ale jak trafię na dzikiego psa, to nie przepuszczę. Ja to pieska kocham, ale w domu i zagrodzie - tłumaczy poseł Budner.
Niechęć do wałęsających się po lasach psów bierze się u niego ze znajomości leśnych realiów. Widział już kilka razy, co zdziczałe psy potrafią. A potrafią niewiele mniej od wilków, bo w psie szybko budzi się instynkt myśliwego.
fot. AFP
Licencja na zabijanie
Sprawa psów kłusujących w lasach to problem stary jak łowiectwo. W PRL myśliwi nie tylko mogli, ale nawet mieli obowiązek dokonywać odstrzału psów. W świetle nowych zapisów mogą odstrzelać, ale nie zawsze i nie każdy egzemplarz. Regulują to zapisy ustawy z 2002 roku, paradoksalnie zatytułowanej "O ochronie zwierząt". Artykuł 33a mówi, że "w przypadku gdy zwierzęta stanowią nadzwyczajne zagrożenie dla życia, zdrowia lub gospodarki człowieka, w tym gospodarki łowieckiej, dopuszcza się podjęcie działań mających na celu ograniczenie populacji tych zwierząt".
Żeby odstrzał był legalny, zwierzę musi być bez opieki człowieka, na terenie obwodów łowieckich, w odległości większej niż 200 metrów od zabudowań mieszkalnych i stanowić zagrożenie dla zwierząt dziko żyjących.
Kiedyś każde koło przesyłało dane na temat zastrzelonych psów do Polskiego Związku Łowieckiego, który sporządzał statystykę. Liczby były imponujące. - Ostatni raport pochodzi z 1995 roku. Wynika z niego, że myśliwi odstrzelili ponad 80 tysięcy zdziczałych i wałęsających się psów - mówi Krzysztof Szklarski z Polskiego Związku Łowieckiego.
Kolejnych raportów nie robiono, na wypadek gdyby liczby wpadły w niepowołane ręce. Teraz tworzy się jedynie statystykę zauważonych psów. Ale doświadczeni myśliwi twierdzą, że to jedno i to samo, bo co to za myśliwy, który zauważył problem, a go nie rozwiązał? Jeśli tak jest, to w zeszłym roku odstrzelono 40 420 psów, bo tyle "problemów" zauważono. - To nieprawda. Danych nie ma i nie ma co manipulować liczbami - zapewnia Szklarski.
Sprawa zaczyna być kłopotliwa nawet dla myśliwych. - Przepisy robią z nas ludzi od mokrej roboty. Psy są zagrożeniem? Zgoda. Ale do lasu nie spadły przecież z nieba. Nikt nie kiwnie palcem, żeby humanitarnie rozwiązać problem. A potem jest krzyk, że myśliwi to mordercy - denerwuje się pan Stanisław, doświadczony myśliwy i miłośnik psów w jednym.
Pa, pa, śliczne maleństwo
Mechanizm pojawiania się psów w lasach ma swój zegar biologiczny. - Przed sezonem wakacyjnym wiele osób pozbywa się swoich pupili. Ciągle zdarza się, że trafiamy na zwierzę przywiązane do drzewa - mówi Jerzy Misiak, dyrektor Kampinoskiego Parku Narodowego. Druga fala jest po wakacjach. - To śliczne maleństwo, które tatuś nam kupił na wczasach, urosło, zjadło mamusi kozaczki i nasikało na dywan. No i ląduje w schronisku albo w lesie - mówi Rafał Feldman z krakowskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Mimo że jesteśmy krajem o wyjątkowo dużej populacji psów, nie dorobiliśmy się właściwie żadnych rozwiązań systemowych co do bezpańskich i zdziczałych zwierząt. Poza odstrzałem.
Sprawę miała załatwić ustawa o samorządzie gminnym, która nakłada na gminy obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa, czyli rozwiązania sprawy bezpańskich psów. Sposobem miały być schroniska budowane przez związki gmin, a później starostwa. Nowych schronisk nie ma, a samorządy bronią się kruczkami prawnymi przed pozwami. - Wystarczy podpisać umowę z najbliższym schroniskiem. To nic, że ono takich umów ma dziesiątki i nie ma szans, żeby jedno schronisko przyjęło psy z niemal całego województwa. W razie pogryzienia przez bezpańskiego psa zawsze jest podkładka, że z problemem się walczy - tłumaczy wójt jednej z podmiejskich gmin.
Dyrekcja schroniska też się nie martwi, bo kasuje gminę na 1500 złotych za każdego odłowionego psa. Samorządowy budżet takich kwot nie wytrzyma. Zostaje więc robota dla myśliwych.
Czego oczko nie widzi
Strzelanie do psów to śliski temat. Chociaż za myśliwymi przemawiają liczby i fakty. Jeśli porzucony w lesie pies przeżyje dwa miesiące, to strzeżcie się, sarny i zające. Według szacunkowych danych Polskiego Związku Łowieckiego w 2005 roku dzikie psy zagryzły ponad 8 tysięcy saren, 1239 dzików, 261 jeleni.
Ale myśliwi nie chcą się chwalić psimi trofeami. Branżowy miesięcznik "Łowiec Polski" od ręki dostarcza zdjęcia rozszarpanych przez psy sarnich korpusów, spektakularnych plam krwi na śniegu. Tyle że zastrzelonych psów nie ma na zdjęciach. Nie ma nawet mowy, żeby sprawdzić, w jakich warunkach odbywa się odstrzał. - Ostatni głupi by zabrał pana na taką akcję - mówi Wojciech Szymański, łowczy okręgowy z Radomia.
Zresztą byłoby to wbrew wewnętrznym zaleceniom. - Na szkoleniach często powtarza się nam, że czego ludzkie oczko nie widzi, tego sercu nie żal. Dlatego jak spotkamy wałęsającego się psa, a w pobliżu jest jakiś człowiek, to trzeba odczekać i przyjść później - mówi Adam, młody myśliwy. Sprawę komplikuje opinia publiczna. - Ludzie, szczególnie na wsi, słabo znoszą, jak się strzela do ich psów, które w większości kłusują. Kupa problemów z tego jest - dodaje Adam.
W jednym ze śląskich kół łowieckich odstrzelono dwa kłusujące psy. Myśliwi zawalili, bo nie chciało się im zatrzeć śladów i zakopać truchła. Następnego dnia miejscowi rozbebeszyli wnętrzności psów i powiesili ich korpusy na myśliwskich ambonach. - W sumie mieliśmy szczęście. W Świętokrzyskiem za podobny numer ambony poszły z dymem - mówi myśliwy.
Nie dobija się
O problemie robi się głośniej, kiedy rażąco złamane zostaną przepisy. Co prawda odstrzał wałęsających się psów odbywa się w świetle prawa, ale zachowanie zasady 200 metrów czy niestrzelanie do zwierząt biegających koło ludzi nie dla wszystkich jest przeszkodą.
Żaba, kundel rodziny Drobczyńskich z Iłowa, został zastrzelony na oczach dzieci. - Kule świstały, a psy biegające koło dzieci padały na śnieg - opowiada pani Mirosława. Myśliwy zrobił sobie coś na wzór safari, bo do psów strzelał zza samochodu. - Po pierwszym strzale dzieci uciekły do domu. Psy doczołgały się później. Nodi był lżej postrzelony. Za Żabą wnętrzności ciągnęły się po ziemi. Strasznie cierpiała. A jak zadzwoniłam do myśliwych, żeby się zlitowali i przyjechali ją dobić, to powiedzieli, że to nie ich sprawa - dodała Mirosława Drobczyńska.
Kiedy tematem zajęła się lokalna prasa, do akcji wkroczyła prokuratura. Sprawcy nie ustalono. - Chociaż niemal dałem go im na widelcu. Okazało się, że myśliwi to wpływowe lobby - mówi Piotr Pankanin, redaktor naczelny "Wiadomości Krajeńskich". Sprawa została umorzona.
- Nie ma trupa, nie ma sprawy. A nawet jak jest trup, to ludzie nie chcą iść do sądu, bo po miesiącach rozpraw okaże się, że doszło do czynu o niskiej szkodliwości - mówi Rafał Feldman. Tylko najbardziej zakochani w swoich pupilach walczą o sprawiedliwość. Pewien emerytowany wojskowy walczył tak zażarcie, że dwukrotnie omal nie wyrzucono go z sali rozpraw, bo z desperacji puszczały mu nerwy i odgrażał się, że zastrzeli myśliwych. Pod adresem sądu też padło kilka ostrych słów.
Dookoła Szyszki
- Liczba psów przywożonych do schroniska rośnie o 15 procent z każdym rokiem - mówi Andrzej Jaworski, zastępca kierownika krakowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. W Polsce od lat mówi się o programie masowej sterylizacji bezpańskich psów. Nie udało się też uruchomić systemu elektronicznej ewidencji psów, o którym debatuje się równie długo.
Kiedy zapytaliśmy, co z problemem zrobi minister środowiska, odesłano nas do ministra rolnictwa. Podległe mu służby weterynaryjne skierowały nas z powrotem do Ministerstwa Środowiska.
Państwo ciągle wychodzi z założenia, że taniej jest załatwić sprawę nabojem za 1,5 złotego, niż stworzyć jakiś system. Ponieważ rzeź psów odbywa się w lasach, sprawą powinien się zająć resort środowiska. Ale biorąc pod uwagę, że minister Jan Szyszko to zapalony myśliwy, na happy end na razie nie można liczyć. |
|